czwartek, 18 września 2014

chapter four

Dziś była niedziela,  więc mój tata znalazł dla mnie chwilę na rozmowę.
Czasami zastanawiam się czy nie powinnam zadzwonić i uprzedzić o mojej wizycie. Zapukałam delikatnie do drzwi i czekałam na ciche ''proszę '' mojego taty. Kiedy usłyszałam wyczekiwane słowo, weszłam do przestronnego, jasnego gabinetu.
-Cześć tato. Pamiętasz, że mamy dziś rezerwację w tej chińskiej restauracji?
-Myszko- zaczął. -Mam masę roboty, nie dam... -Ale reszty już nie słyszałam. Chwyciłam torbę i wyszłam szybko poza dom.  Poszłam tam, gdzie szłam zawsze, gdy miałam problem. Na cmentarz.

***
Ze zniczem i świeżymi liliami szłam alejką. Tak dobrze mi znaną alejką.
Zatrzymałam się przy tym samym,  tak dobrze znanym mi nagrobku.
Katherine Anne Hudson
Wspaniała matka i żona.
Zmarła śmiercią tragiczną  19 sierpnia 2009 roku. Na zawsze w naszej pamięci.
Odmówiłam krótką modlitwę za duszę matki i zapaliłam znicz na grobie.  Liście, które opadły z pobliskiej wierzby zgarnęłam ręką.
I zaczęłam z nią rozmawiać. Tak jak to miałam w zwyczaju.
Byłam załamana. Spod powiek już dawno popłynęły słone łzy.
I wtedy zrobiłam chyba najgłupszą rzecz w moim życiu.
*Justin POV *
Grałem z Jazzy w  jakąś beznadziejnie głupią grę planszową. Wtedy usłyszałem dźwięk mojego iPhone'a.  Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer, ale nie przeszkodziło mi to odebrać.
-Halo? -powiedziałem.
-J-Ju-Justin?- Usłyszałem przerażony głos. Przez kilka sekund analizowałem w głowie, do kogo mógł należeć.
-Audrey?  Co się tam, do kurwy nędzy, dzieje? - prawie wykrzyknąłem do słuchawki. Odpowiedział mi tylko cichy płacz.
-Proszę cię, uspokój się. -wyszeptałem, ze złości mocniej ściskając słuchawkę. -Gdzie jesteś?!
-Na cmentarzu.- Odparła cichutko
-Zaraz będę. Jadę po ciebie, słyszysz?
***
Po pięciu minutach byłem na cmentarzu. Szedłem nerwowo alejką, nawołując dziewczynę po imieniu.
-Justin!- Usłyszałem zdławiony szlochem głos.
Podążyłem szybko za źródłem dźwięku i zauważyłem załamaną i trzęsącą się z zimna Audrey. Siedziała pod jakimś pierdolonym drzewem, chuj wie, chyba wierzbą. Pewnie myślicie teraz,  jak mogę mieć siedemnaście lat i tego nie wiedzieć. 
Gdybym był jakimś kurwa dendrofilem, to bym wiedział, ale teraz za chuja nie było mi to potrzebne. Podbiegłem do niej, a ona przerażona objęła mnie w pasie. Tuż przy płatku jej ucha ulokowałem swoje usta, z których teraz wypływały kojące słowa.
-Ja już nie daję rady, Justin. Mam ochotę się poddać.
Pierwszy raz od kiedy się znamy widziałem ją w takiej rozsypce.
-Chodźmy stąd.- mruknąłem. Złapałem jej rękę i splotłem nasze palce, zabierając ją stamtąd.

5 komentarzy: